Moda się zmienia, czasy się zmieniają a Beata Kozidrak wciąż trwa i ma się świetnie. Każda nowa płyta jej macierzystego zespołu w oka mgnieniu pokrywa się złotem i platyną. Na koncerty przychodzą tłumy słuchaczy, i to wielopokoleniowe tłumy.
Oczywiście dla słuchaczy, którzy wolą nieco bardziej wysublimowane gatunki muzyczne Pani Beata jest synonimem obciachu i kiczu. Nabijają się z jej tekstów, nazywając grafomańskimi, szydzą z wizerunku, repertuar nazywają przaśnymi i festynowymi songami... Cóż, ile ludzi, tyle opinii.
Mnie pani Beata urzeka swą skromnością, konsekwencją w unikaniu skandali, ustawek i innych narzędzi szeroko pojętej autopromocji. To jest Artystka, która wywiadów udziela tylko przy okazji promocji nowej płyty, czasami wesprze córkę w budowaniu kariery, pojawi się w telewizyjnym show ("Bitwa na głosy"), ale każde jej działanie charakteryzuje pewien takt i nie nachalność działania. Przez to zjednuje sobie rzesze wiernych fanów.
Ja zdecydowanie jestem fanem jej pierwszej solowej płyty - "Beata" - wydanej w 1998 roku. Ten album to jedna z najlepszych popowych produkcji ostatnich lat. To niezwykle barwna i kobieca mieszanka delikatności i zadziornego "pazura", którego Artystka niewątpliwie posiada. Wachlarz dźwięków okraszony prostymi, ale urokliwymi tekstami tworzy bardzo przyjemny klimat tej płyty. Każdy utwór na tej płycie to potencjalny przebój. Album do dziś sprzedał się w nakładzie 200 tysięcy egzemplarzy (!) i przyniósł wokalistce dwa Fryderyki. I co ważne, materiał zawarty na płycie, po 16-tu latach od swojej premiery nie stracił na świeżości i przebojowości. Udała się pani Beacie ta płyta... Do dziś chętnie do niej wracam. Szczególnie bliskie są mi utwory: "Wieczna zima", "Kolce róż", "Kiedy mnie okłamiesz" i "Miłość to taki dar".
Single:
Sesja promująca płytę - pastelowa i kobieca - pięknie zgrywa się z całym materiałem. Autorem zdjęć jest ceniony polski fotograf (współpracował m.in. z Republiką) - Andrzej Świetlik.
(Fot. Andrzej Świetlik)