Więc gdy nadszedł ten ciężki czas walk ukojenia postanowiłem poszukać w krążkach dwóch wokalistek - Kasi Stankiewicz i Julii Marcell.
Rozdział 1: LUCY
Na płytę Kasi czekałem długo - 8 lat. Tyle czasu upłynęło od premiery genialnej "Mimikry". W tzw. międzyczasie ukazała się reedycja równie świetnego "Extrapopu" (2012 rok), którą to udało mi się wygrać w konkursie organizowanym przez p. Marka Pietronia - autora zdjęcia, które znalazło się na okładce tego wydawnictwa. Ale zasadniczo od dobrych kilku lat Kasia milczała. Sporadycznie pojawiały się wzmianki dotyczące prac w studiu nagraniowym. W kilku wywiadach Kasia sama wspominała o tym, że Islandia była ważnym krajem na mapie twórczych wędrówek podczas nagrywania nowej płyty. I dopiero pod koniec tegorocznych wakacji pojawiły się konkrety, a sama Kasia rozpoczęła dość specyficzną promocję krążka. Na jej profilu na facebook'u pojawiały się tytuły poszczególnych utworów, fragmenty tekstów, zdjęcia z sesji promocyjnej. I tak kropla drążyła skałę i przy okazji rozbudzała wyobraźnię. W efekcie album "Lucy and the Loop" ukazał się 10.10.2014r. Zwiastował go utwór "Lucy" z niezwykłym clipem nagranym na Islandii.Album nie jest z gatunku łatwych i przyjemnych. Z "Lucy" trzeba się zaprzyjaźniać powoli. Jest chłodna, niedostępna chwilami mroczna i nieoczywista. Pierwszy odsłuch płyty przyniósł lekkie rozczarowanie. Że nudno, piosenki są do siebie podobne, sposób śpiewania Kasi też się nie zmienia... Ale z iloma płytami tak miałem, że po pierwszym odsłuchu chciałem je sprzedawać na Allegro... "Lucy..." konsekwentnie nie dała o sobie zapomnieć i każdy z utworów gdzieś tam wwiercał się w podświadomość zapętlając się w niej. Więc gdy w końcu znalazłem z "Lucy" wspólny język jako pierwszy "dopadł" mnie kawałek "East". Hipnotyzujący, z początku leniwy później przyspiesza tempa i totalnie porywa. Kolejnym moim faworytem został utwór "Changes" z przepięknym smutkiem wyśpiewanym w słowach "I stand alone..." i dźwiękami, które chwilami rozrywają serce i duszę. Rozpoczynający płytę kawałek "Alone (It's my way)" też w końcu zapukał do mnie z całym swoim urokiem kilku niemalże wyszeptanych wersów i melodią, która tak pięknie rozwija się od trzeciej minuty. I tak płynąłem razem z "Lucy" zatapiając się w łamanych rytmach "Impair", harmonii magicznych głosów w "Miracles", energii ukrytej w "Soul" (świetna końcówka z tym chórkiem), przestrzeni i lekkości "Up" i magii "Dancing with baloons".
I niestety, utwór "Lucy" raczej omijam...
Cieszę się z tej płyty. I dalej trzymam się tego, że jest to płyta, która wywołuje uczucie chłodu, ale raczej tego kojącego... Aż się ma ochotę wziąć głęboki oddech.
To bardzo przestrzenna i barwna płyta. To mieszanka wielu emocji, pozornego chłodu, lekkości, przestrzeni, wolności, smutku, radości. Kasia opowiadała o tym, że w każdym z nas mieszka taka Lucy, każdy z nas przepoczwarza się w trakcie swojej podróży. Dlatego "Lucy and the Loop" to album opisujący 10 kroków naszej wędrówki w poszukiwaniu siebie. Myślę, że moja przyjaźń z "Lucy" będzie trwała i z każdym kolejnym spotkaniem będzie się zmieniała. Dużo jest na tej płycie nieoczywistych, aczkolwiek bardzo intrygujących dźwięków. I choć nie byłem nigdy na Islandii to dzięki tej płycie czuję, jakbym był coraz bliżej tej niezwykłej wyspy.
Gratuluję Kasi drogi, którą przeszła by nagrać tą płytę. Mnie oczarowała...
PS. Ja, jak zwykle wspomnę coś o oprawie graficznej płyty. Pięknie wydana płyta z tekstami piosenek i klimatycznymi zdjęciami Kasi Bielskiej i Dominika Tarabańskiego.
fot. Kasia Bielska i Dominik Tarabański
Rozdział 2: Julia
Nowa płyta Julii Marcell zatytułowana "Sentiments" ukazała się 6.10.2014r czyli 3 lata po premierze albumu "June", który jest dla mnie jedną z najlepszych polskich płyt ostatnich 10 lat. Na tym krążku nie ma słabych utworów. A już wizyta na koncercie Julii to prawdziwa uczta dla ucha i oka. Ciężko było więc przynajmniej dorównać tej płycie.
Rozczarował mnie singiel "Manners" promujący to wydawnictwo...
Ale historia się chyba powtórzyła bo 3 lata wstecz "Matrioszka" bardzo mnie irytowała. Po tygodniu nowy singiel mnie zniewolił, do tego stopnia że już zacząłem podśpiewywać coś falsetem (!). Nieuchronnym było więc kupno nowego wydawnictwa Julii. I po pierwszym odsłuchu znowu zrobiło się groźnie bo wszystko na płycie jakieś takie smutne, mroczne, a chwilami z kolei takie wręcz punkowe... Zupełnie inne od tego co znałem z "June". No więc kolejny odsłuch, i kolejny... "Cinciny" nie da się jednak nie lubić bo to torpeda zarówno pod względem muzycznym jak i tekstowym, przeurocze i delikatne "North pole" zaczyna się nucić gdzieś tak po piątym odsłuchu, energetyczne "Superman" zamykające płytę niemalże porywa do tańca, delikatne "Piggy Blonde" serwuje pod koniec fantastyczną symfonię dźwięków, "Maryanna" zniewala mrocznym klimatem, "Teacher's" ma świetnego zadziora... Jest tu czego słuchać i na próżno szukać piosenek "zapychaczy". Dla mnie mocnymi punktami tej płyty są niewątpliwie "Twelve" i "Dislocated joint". Najmniej przemawiają do mnie "Lost my luck" i "Halflife". Ale to jeszcze się zmieni bo ten album ma tak barwną paletę emocji i zupełnie nie przeszkadza pewnego rodzaju smutek przenikający cały krążek. Może to gorycz rozstania z dzieciństwem, może rozczarowanie rzeczywistością...
Julia nagrała piękną, dojrzałą i osobistą płytę. Mocnym jej punktem są teksty, w których poniekąd rozprawia się z przeszłością i podkreśla swą niezależność. Znalazłem w tych tekstach wiele myśli, które chętnie przykleiłbym na lodówkę :-)
I nie ma co tej płyty porównywać do "June". To już zupełnie inna Julia, bardziej doświadczona, mądrzejsza ale nie pozbawiona fantazji i młodzieńczego buntu.
PS. Baty za oprawę graficzną. Dlaczego w książeczce jest tak mało zdjęć z genialnej sesji autorstwa Krzysztofa Wyżyńskiego? Nie mogę się doczekać kiedy Julia wyjawi kim jest skrzydlaty stwór ze zdjęć i clipu...
Fot. Krzysztof Wyżyński
Nie ma sensu porównywać płyt Kasi i Julii... Po co? Każda z nich podąża swoją ścieżką i chwała im za to. Poza tym obie recenzje wydają się mieć wspólny mianownik... Jaki?