Utwór dość szybko podchwyciły strony poświęcone muzyce i zrobiło się o nim głośno. "City of my dreams" w wykonaniu eterycznej blondynki - Mary Komasa - ten singiel w okresie jesienno-zimowym na stałe zagościł w mojej playliście.
W międzyczasie w mediach pojawiły się wzmianki o tym, że Mary (na co dzień mieszkająca w Berlinie) pracuje właśnie nad debiutancką płytą.
W połowie lutego 2015 do sieci trafił kolejny singiel zwiastujący album. Tym razem wybór padł na rytmiczny i klimatyczny utwór "Come". Wokal Mary brzmiał zupełnie inaczej a sam utwór nawiązywał klimatem do muzyki lat 80-tych - tylko tej w wydaniu nieco "garażowym". Ten singiel sprawił, że czekałem na dzień premiery debiutanckiej płyty.
23-go marca 2015 w sklepach pojawił się krążek zatytułowany po prostu "Mary Komasa". Tego samego dnia odbyła się premiera świetnego clipu do singla "Come". W clipie wystąpili m.in.: Helena Norowicz i Mateusz Kościukiewicz.
Album dość szybko trafił w moje ręce. Wiedziałem, że będzie to płyta którą kilka razy trzeba będzie posłuchać zanim ukaże pełnie swej magii i uroku. I tak też się stało. Na płycie skrywa się wiele smaczków, które dostrzega się z każdym kolejnym przesłuchaniem. Utwory zbudowane są niczym dobry film, pięknie się rozwijają by na końcu ukazać pełnie swojej mocy i energii. Mnie urzekły utwory "Lost me", "Point of no return", "Oh Lord" i "Sweet Revenge". Nie potrafię klasyfikować muzyki według gatunków. Moje emocje są najlepszym recenzentem więc oszczędzę sobie porównań i doszukiwań inspiracji. Mary wraz z małżonkiem (kompozytor Antoni Komasa-Łazarkiewicz) stworzyli "światowy" krążek, na którym zbudowali nostalgiczny i nieco mroczny klimat. Mi brakowało ostatnio takich surowych, wręcz "garażowych" klimatów. Podoba mi się to co ze swoim głosem robi Mary. Potrafi być delikatna, pastelowa, by za chwilę pokazać trochę pazura i "zadziora". Oczywiście nie powiem, że z płytą tak w 100% jest różowo. Chwilami - zwłaszcza pod koniec - krążek może nieco znudzić , ale na jego obronę dodam, że wymaga on jednak szczególnego nastroju słuchacza. To nie jest materiał radiowy - lekki, łatwy i przyjemny. Ale niewątpliwie to, co stworzyła Mary jest godne uwagi. Stanowi to dowód tego, iż mamy do czynienia z wyjątkową Artystką, która nie idzie na skróty - i od razu wysoko stawia poprzeczkę. Czekam więc na więcej i liczę na genialny teledysk do "Lost me".
A na koniec garść zdjęć Mary, która śmiało mogłaby zrobić karierę w modelingu.
"MaleMEN" Grudzień 2014, fot. Łukasz Wolejko-Wolejszo http://wolejko-wolejszo.com/2015/
"Elle" Styczeń 2015, fot. Łukasz Ziętek
"Mary Komasa" CD, fot. Adam Pluciński
fot. Kasia Ładczuk
fot. Przemek Dzienis
Plan clipu "Come", fot. Radek Ladczuk, Z Tyłu Sklepu
"Viva! Moda" Grudzień 2014, fot. Martyna Galla
fot. Marek Pietroń