wtorek, 20 października 2015

Mania w wielkim mieście...

Pół życia spędziłem z radiem przy uchu... "Komputerowa lista przebojów", "Hop-Bęc", "POPLista"... Każdy wieczór ślęczałem przy swojej wieży stereo i wsłuchiwałem się w kolejne notowania swoich ulubionych list. I nagrywałem sobie piosenki na kasetach MC. Wtedy nie istniała dla mnie żadna inna muzyka - tylko to co "puszczały" radiostacje. Byłem popersem. Inną rzeczą jest fakt, że radia grały wówczas zupełnie inaczej. Było dużo dobrej i dużo polskiej muzyki. Potem wszystko zaczęło się psuć i teraz stacje radiowe , jak jeden mąż, serwują nam sieczkę dla pół debili.
Z wiekiem wszcząłem więc poszukiwania innej muzyki. W kwestii  poszukiwań nowych dźwięków zdecydowanie przełomowy był dla mnie rok 2005. Skończyłem szkołę, zdałem maturę, olałem studia... i miałem nieco więcej wolnego czasu. Wówczas odkryłem "Trójkę" i zupełnie inny wymiar "radiowej" muzyki. To była dla mnie zupełnie nowa jakość. Jak gdyby po wielu latach "kiszenia" się w słoiku ktoś wreszcie otworzył wieko ... Ok, oszczędzę sobie podobnych metafor.

Pamiętam jak 10 lat temu w pewien słoneczny, już jesienny dzień usłyszałem w "Trójce" delikatnie wyśpiewane "Ze światła poczęte, moje miasto..."...

Siedziałem i słuchałem jak zahipnotyzowany, zaczarowany, oszołomiony ... Na końcu utworu usłyszałem tylko jak prowadzący powiedział magiczne "Maria Peszek"... Maria Peszek... Kto to jest? Nie znałem wcześniej Marii, słyszałem o jej ojcu - aktorze. Ale Maria!? Pustka. 
I co? Myślicie, że usiadłem do komputera i "wygooglałem" sobie Marię... Niestety moi kochani, 10 lat temu nie byłem jeszcze online. Ale mój kolega był :-) Pobiegłem więc do niego, zgoniłem jego siostrę "z komputera" i szukałem jakichkolwiek informacji o Marii Peszek. 

I okazało się, że Maria właśnie wydała swój debiutancki album "Miasto Mania". Album, który musiałem mieć. I co? Myślicie, że pobiegłem do EMPiKU, albo że chociaż zamówiłem ją na Allegro... Nic z tych rzeczy. Kolega widząc mą desperację ściągnął mi całą płytę z jakiegoś "kaza" czy "Emuła"... Zgrał mi ją ładnie na cd, wręczył i wykopał ze swojego domu :-)

Pędem wróciłem do domu i włączyłem płytę... Słuchałem, słuchałem, słuchałem ... I minął tydzień. Ta płyta dosłownie mnie wciągnęła, zaczarowała, zniewoliła. Maria porwała mnie do zaczarowanego świata "Miasto Manii" - opowieści o Manii w wielkim mieście. Pełnej cudnych dźwięków, delikatnego głosu Marii, wyjątkowych tekstów okraszonych "wulgaryzmem magicznym". Te wszystkie "pieprzoty" i "pochuje" były dla mnie czymś zupełnie zachwycającym. Zupełnie coś nowego po tych radiowych rymach "Nie ma mnie, gdy nie ma cię" itp.

Przez pierwszy tydzień "pobytu" w "Miasto Manii" w głowię miałem tylko te utwory. Z rewelacyjnym "Pieprzę Cię miasto" na czele. Nie ukrywam, że ten utwór jako pierwszy wwiercił się w moją podświadomość.
Leniwy, rozbujany rytm połączony z przecudnym tekstem i głosem Marii to prawdziwy majstersztyk. Do dziś mam go w swojej playliście w telefonie (tak, bo teraz już jestem bardziej "trendy" niż te 10 lat temu).

I w tym momencie zastanawiam się czy warto jest opisywać piękno każdego utworu z płyty. Czy warto pisać o hipnotyzującym bicie w "Ćmach" i o tych szczeniętach, którym zdechła suka? Czy warto wspominać o leniwym i niemalże mruczącym "Mam kota"? Magicznym i melodyjnym "SMS", "brudnej" melorecytacji Bartka Waglewskiego w "Ballada nie lada", mrocznym i urzekającym "Czarnym worku" (mój ulubiony fragment "czarny worek, trupów w bród, koniec świata umarł Bóg"), delikatnym "Lali lali", pulsującej "Mgle", nostalgicznym "Nie mam czasu na seks", czy w końcu o zaczarowanym i popieprzonym (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) zamykającym album utworze "Miły mój"...
"Daj ogień i skręta
Śnią mi się bliźnięta
Daj ogień i skręta
Śnią mi się bliźnięta"

No nie warto. Bo w "Miasto Manię" trzeba się wsłuchać od początku do końca. Ja "Miasto Manię" uwielbiam od A do Z. Za magię , za poetyckość, za rytm nawiązujący do "pulsu" miasta. Tą płytą Maria otworzyła mi drzwi do zupełnie innej formy przekazu i ekspresji. W odstawkę poszły dla mnie wszystkie te soulowe divy i ich wokalne wygibasy, został tylko magiczny głos Manii i słowa, które w tym przypadku są nieodłącznym elementem tworzącym ten klimat wywołujący ten rodzaj emocji. Od tej płyty pokochałem Marię P. I do dziś nie czuję się zdradzony... A mówią, że tylko Ewa nie była zdradzana :-)

Cieszę się, że inni też 10 lat temu pokochali Marię. Dzięki temu Artystka mogła na boczny tor odstawić aktorstwo i skupić się na muzyce. I nagrać kolejne dwie - rewelacyjne - płyty.

Zatem 10 lat temu ukazała się płyta, którą śmiało mogę nazwać za jedną z ważniejszych w moim życiu. Żeby nie powiedzieć przełomową. Dzięki Ci o Mario!

Zwieńczeniem tego wpisu niech będzie sesja promująca album. Autorem zdjęć jest Jacek Poremba. I trzeba przyznać, że te fotki różnią się one od pozostałej twórczości Pana Jacka (może poza tymi portretowymi, czarno-białymi). Pominę fakt, że Maria te 10 lat temu zupełnie inaczej wyglądała, a i stylówę miała niecodzienną. Te zdjęcia w małym stopniu skupiają się na Marii, ważniejsze w nich jest otoczenie (miasto, drzewa, dachy), gra świateł, celowe rozmazania czy jak to zwał. Na kanwie tych zdjęć powstał cały clip do "Moje miasto". Cała sesja rewelacyjnie wpisuje się w klimat "Miasto manii".